Bolączka imperiów - decentralizacja
Gdy 10 lat temu syrakuzański kupiec, niepewny swego losu, błąkał się po najdalszych i tych trochę bliższych zakątkach Europy, północnej Afryki i zachodniej Azji, zastawał zaprawdę przedziwne ludy, formujące niegdyś potężne imperia i królestwa. Wtedy, gdy pytał o to kto nimi włada, ci najczęściej wzruszali ramionami lub w najlepszym razie wskazywali najbliższy gród. Gdy o to samo zapytywano przebywającego w grodzie władykę, ten orzekał, że nad nim stoi jedynie bóg bądź bogowie. Od tamtych wydarzeń minęła już jednak dekada i wiele rzeczy uległo do tej pory zmianie. Do którego portu by nie zawinąć, tam winniśmy zapłacić podatek na rzecz miejscowego księcia, króla bądź mniej lub bardziej samozwańczego cesarza. Gdzie by dalej w głąb kontynentu nie wyruszyć, tam każdy napotkany człek powie, że musimy przestrzegać prawa wydanego przez jarla, kalifa, sułtana czy nawet faraona. Co jednak sprawia, że ludzie ci, którzy jeszcze do niedawna nie mieli pana nad sobą, nagle wiernie służą władcy przebywającemu niejednokrotnie setki, jak nie tysiące kilometrów od nich. W większości przypadków głównym powodem była armia, która przybywała, ogłaszała że od tej pory ziemia ta nie należy już tylko do nich i trzeba się nią dzielić, po czym ruszała dalej. Czasem sprawę rozwiązywano dyplomatycznie i pokojowo, ustalając pewne warunki poddaństwa. Lata jednak minęły, armie powędrowały na drugie krańce imperiów, a władcy ukontentowani pierwotną zgodą możnych kierowali oczy na podbój nowych ziem. Teraz ów możni powoli, lecz systematycznie, zaczynają coraz śmielej kwestionować swój niski status względem rządzących. Rok rocznie płacą ogromne sumy na utrzymanie wystawnych dworów i potężnych armii, podczas gdy nic tak naprawdę nie łączy ich z centralną władzą. Rzadko kiedy góruje nad nimi zamek z prężną administracją, która dbałaby o ich interesy i dawała namiastkę poczucia jedności. I tak też w najobszerniejszych państwach zaczęły pojawiać się pierwsze poważne ruchy decentralizacyjne.
Faraon - pierwsza ofiara
Egipt
Kiedy do Aleksandrii zawijał statek pełen skrzyń wypełnionych złotem, faraońscy urzędnicy już stali na nabrzeżu z papirusem i liczydłem w dłoniach. W końcu przybyły podatki z Libii. Po przeliczeniu monet okazało się jednak, że sumy nie zgadzają się z wartościami których oczekiwano. Sięgnięto po oświadczenia podatkowe i po wykazaniu wielu nieprawidłowości, zdecydowano się wysłać komisję mającą zbadać zaniedbania na miejscu. Statek wobec tego wkrótce wypłynął z powrotem do Trypolisu. Zarządca Libii na wieść o przybyciu komisji wielce się przestraszył i na kolanach błagał o przebaczenie faraona za wszelkie uchybienia jakich się dopuścił. Urzędnicy jednak wiedzieli doskonale, że ludzie czują przed faraonem lęk i raczej nie będą obstawać przy swojej racji, nawet gdy ta leży po ich stronie, dlatego sami zaczęli przyglądać się dokumentom i szukać powodów zmniejszonych wpływów do skarbca. Mozolna praca zaowocowała jednak oświadczeniem, że zarządca robił to co do niego należało, a winę ponoszą okoliczni możni, którzy kiepsko się do płacenia przykładają. Komisja ruszyła więc w głąb lądu, chcąc ukarać pierwszego lepszego oskarżonego o zaniedbania podatkowe. Gdy dotarli na miejsce, miejscowy Tuareg stanowczo zaprzeczył, jakoby nie zapłacił należnych podatków, ukazując kwit wystawiony przez poborcę. Rzeczywiście, wszystko wyglądało w porządku, dlatego komisja zatrzymała się w oazie na dłużej i zaczęła znów drążyć sprawę. Ku ich zaskoczeniu okazało się, że poborca który przybył na miejsce, wcale nie powinien był tu przybyć, jako że okręg administracyjnie należał do Libii, a on zebrał podatki w imieniu zarządcy Cyrenajki. Oczywiście, wyruszono w długą podróż do Cyrenajki, tylko po to, by dowiedzieć się, że panują tu inne prawa, mówiące o przekazywaniu połowy podatków uzyskanych od Tuaregów na dofinansowywanie budowy studni w ich regionie, co stało w całości w sprzeczności z faraońskim nakazem przekazywania na ten cel tylko jednej trzeciej uzyskanych wpływów. Sprawę natychmiast chciano skierować do odpowiedniego urzędu, okazało się jednak, że w Cyrenajce żaden urząd mogący sprawę sprostować nie funkcjonuje. Udano się więc z powrotem do Trypolisu. Zarządca Libii znów rzucił się na kolana i zaczął błagać o przebaczenie. Komisja z jego bełkotu zrozumiała, że tu również nie ma żadnej kompetentnej administracji. Powrócono do Aleksandrii. Sprawę wyjaśniono w głównym egipskim urzędzie podatkowym i przystąpiono do badania następnej z listy, a było ich jeszcze ponad tuzin tuzinów. Starszy przewodniczący faraońskiej komisji popełnił samobójstwo przywiązując sobie kamień do nogi i skacząc do Nilu. Plan się nie udał, wcześniej pożarł go krokodyl. Pogrzeb odbędzie się w dzień po następnej pełni księżyca. Co prawda komisje badające sprawy Górnego Egiptu i Arabii wciąż są w pełnym składzie, następne samobójstwa w strukturach egipskich poborców podatkowych są wielce prawdopodobne, a wpływy do budżetu zaczną maleć, jeśli nie nastąpi budowa pełnoprawnej administracji na zajętych terenach.
Chociaż Egipt za panowania faraona Ramzesa XXXI rozwija się prężnie, na podbitych terenach zaczyna panować chaos administracyjny. Sytuacji nie sprzyjają także różnice wyznaniowe, zwłaszcza po wchłonięciu Mekki i Ziemi Świętej.
Liga Liguryjska
Na półwyspie Apenińskim wszystko zaczęło powracać do normalności. Oczywiście, jeśli przyjmiemy, że włoską normalnością są dążenia arystokratów do jak największej niezależności względem swego księcia. I tak też we wszystkich większych miastach, takich jak Genua, Mediolan, Rzym czy Neapol, miejscowe elity zyskały na znaczeniu w ostatnich latach na tyle, że powoli zaczynają opierać się wszelkim decyzjom księcia Federica, jednocześnie przy tym sprzeczając się między sobą. Sytuacji nie poprawił fakt, że rycerstwo zamieszkujące główne miasta zaczęło tracić na znaczeniu i mieszać się z warstwą kupiecką, a przez to i ta nowa klasa średnia popiera autonomię, która miałaby nadać ich metropoliom większe wpływy na dworze i generalnie lepszą pozycję względem pozostałych miast. I chociaż prestiż księcia z rodziny Doriów nie pozwala nikomu kwestionować jego prawa do zwierzchności nad nimi, żądania bogatego mieszczaństwa oraz zarówno miejskiej jak i podmiejskiej arystokracji o utworzenie podporządkowanych, ale autonomicznych księstw, są coraz głośniejsze. Zaczyna im się także nie podobać fakt, że władca wciąż tytułuje się tylko księciem, jako że sami pragnęliby, by zwracano się do nich per książę.
Jeden z najbardziej wpływowych możnych w Mediolanie - Alberto Rossi - zaczyna coraz śmielej upominać się o nadanie swemu miastu nowych, korzystniejszych praw. A i on sam daje swemu panu coraz to silniejsze sygnały, że z powodu swego pochodzenia powinno się mu zagwarantować tytuł księcia Mediolanu
Reakcja nieobowiązkowa, ale zalecana
. Wkrótce pojawią się następne ofiary